Zawodoznawstwo, rzecz o tym, dlaczego namówiłam dzieci na wagary

Sposób spędzania czasu wolnego jest tym aspektem życia, który wymaga uwzględnienia potrzeb poszczególnych członków rodziny i wypracowania kompromisu. Wieczorne dyskusje i plany stają się niejednokrotnie wstępem do podróży i znakomitą okazją do integracji. Każdy ma sposobność, by ujawnić marzenia o miejscach na świecie, które chciałby poznać – wszyscy czują się równie ważni i odkrywają siebie nawzajem. Dzieci włączane w nurt przygotowań mają okazję doświadczać pozytywnych emocji współtworząc „scenariusze” wypraw rodzinnych. Poznają tajniki ich konceptualizacji: uczą się sięgać po różne źródła informacji (przewodniki, mapy, encyklopedie, strony internetowe, itp.), opracowywać budżet, uzgadniać terminy, rezerwować bilety na różne przedsięwzięcia, przygotować ekwipunek turystyczny, etc.

Takie małe, rodzinne projekty podróżnicze (o walorze edukacyjnym) stanowią zwykle sprzyjającą okoliczność do poznawania nowych kultur, środowiska społecznego i przyrodniczego, a w tym szerokiego wachlarza środowisk, w których wykonywane są różne zawody. Proces uczenia się następuje tu w sposób naturalny, postanowiłam więc, że każdego roku (odkąd  moi synowie ukończyli 3 lata) będziemy spędzać czas ferii zimowych w innym, wspólnie wybranym miejscu. Przez kilka kolejnych lat wyjeżdżaliśmy do parków narodowych, by połączyć ich walory edukacyjne z przyrodniczo-relaksacyjnymi. Na drugą klasę szkoły podstawowej synów przypadła akurat wyprawa do Biebrzańskiego Parku Narodowego słynącego z bagiennych terenów i możliwości spotkań z łosiami. Dużo czasu spędzaliśmy w terenie tropiąc zwierzęta i wędrując ścieżkami dydaktycznymi. Nawiązaliśmy nowe kontakty z mieszkańcami wsi, odwiedzaliśmy lokalne świątynie (m. in. meczet, synagogę i cerkiew), posilaliśmy się lokalnymi przysmakami, etc. Dzieci chętnie brały udział w lekcjach muzealnych i przyrodniczych eskapadach, ale miały poczucie, że odciągamy ich uwagę od „prawdziwej” nauki. Podczas wieczornej rozmowy przy kominku dowiedzieliśmy się, iż kolejnego dnia nie możemy już poświęcić  tylko na spacerki, ponieważ odciągamy dzieci w ten sposób od obowiązków szkolnych (chłopcy zabrali ze sobą karty pracy i zażądali  czasu  na pracę  przy stoliczku, by zająć się „prawdziwą” nauką).

Po roku doświadczeń z edukacją szkolną synowie nabrali przekonania, że proces uczenia się związany jest z określoną konwencją – siermiężnego obowiązku, zamknięcia w pomieszczeniu z ławkami i zeszytami (gdzie rzeczywistość jest jedynie symulowana, a dzieci doświadczają jej za pośrednictwem wizji oferowanej przez podręczniki). Na bazie uprzednich doświadczeń, stworzyli definicję tego, co jest uczeniem się, a co nim nie jest. Wytworzyło się u nich przekonanie, że poza szkołą proces uczenia się nie zachodzi. Wymaga bowiem obecności w klasie szkolnej. Wszelkiego rodzaju zajęcia terenowe, choć interesujące, nie posiadały, w ich opinii, waloru dydaktycznego. Był to po prostu przyjemnie spędzony czas. Konsekwencje uczestniczenia w modelu edukacji, w którym uczenie się zostało odseparowane od środowiska przyrodniczego, technicznego i społecznego stwarza zagrożenie dla motywacji i ciekawości poznawczej, ale przede wszystkim utrudnia wiązanie wiedzy z otaczającym dziecko światem. Utrudniona zostaje możliwość rozpoznawania własnych predyspozycji, poznawania różnych zawodów i środowisk pracy w ich realnym wymiarze, a nie tym opisywanym w podręcznikach.